Sekretarz Blinken o Chinach: widziane z Pekinu

Dominik Mierzejewski

27.05.2022

26 maja br. sekretarz stanu Antony Blinken przedstawił amerykańską wizję stosunków z Chińską Republiką Ludową. To ważne i oczekiwane wystąpienie amerykańskiej administracji. W kontekście rosnących napięć globalnych warto postawić pytanie: jak to wystąpienie jest czytane w Pekinie i co przyniesie dla relacji chińsko-amerykańskich?

„Zintegrowane odstraszanie”: Ameryka i sojusznicy

Stosunki dwustronne Pekinu i Waszyngtonu są relacjami najbardziej złożonymi i mającymi największy wpływ na sytuację globalną – ten głos wybrzmiewa zarówno w Chinach, jak i w Stanach Zjednoczonych. W obliczu rosyjskiej wojny w Ukrainie, jak mówił Blinken, to Chińska Republika Ludowa jest jedynym podmiotem zainteresowanym i mającym potencjał do rewizji obecnego układu globalnego. Ze swej natury systemy autorytarne stanowią wyzwanie dla istniejącego systemu stosunków międzynarodowych. Atak Rosji, partnera Chin, dokładnie obrazuje możliwości dalszych działań tych systemów. Tym samym sprawa amerykańskiego zaangażowania w obszarze Indo-Pacyfiku została postawiona przez amerykańską administrację na pierwszym miejscu a wojna Rosji w Europie stanowi dobry element w zobrazowaniu możliwych scenariuszy agresywnej postawy Chin. Taka narracyjna taktyka widoczna była jeszcze przed rosyjską agresją, kiedy sekretarz Blinken przekazywał informacje niejawne na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych. Wsparcie chińskie dla Rosji, jak mówił amerykański polityk, powinno być „sygnałem alarmowym” dla Europy. To z kolei powinno warunkować europejskie, bardziej asertywne, podejście do spraw chińskich. Innymi słowy, Europa powinna zrezygnować ze swojej „strategicznej autonomii” i współpracować globalnie, bez podziału na dwa oddzielne „teatry”: europejski i azjatycki. To z pewnością jest dobrze rozumiane w Pekinie. Ten ruch ma ograniczać działania Pekinu w Europie. To dlatego władze chińskie, w tym ostatnio przewodniczący Xi Jinping, wzywały liderów Unii Europejskiej i państw, takich jak Niemcy czy Francja, do promowania własnej, niezależnej polityki.

W wystąpieniu, co z pewnością nie umknie Pekinowi, pojawia się sformułowanie o taktyce „zintegrowanego odstraszania”. Pokazuje to możliwość amerykańskiego oddziaływania na partnerów i mobilizacji zasobów globalnych w obliczu zagrożenia, w tym przede wszystkim zagrożenia militarnego. Sojusznicy mają być angażowani do prac w sferach broni konwencjonalnej, nuklearnej, kosmicznej i informacyjnej, a Stany Zjednoczone godzą się na „współdzielenie” amerykańskiego dorobku w tym zakresie. Tym samym Waszyngton ma zapewnić sobie rolę dominującą w technologiach wojskowych, bo w technologiach cywilnych związanych z 5G i kolejnymi etapami rewolucji przemysłowej liderem są Chiny. Jednak i tu pojawia się wola współpracy z partnerami europejskimi. Ma temu służyć powołana Komisja ds. Handlu i Technologii, która odpowiedzialna jest za współpracę amerykańsko-europejską w wyżej wskazanych dziedzinach. W tych sprawach Pekin traci inicjatywę i jak na razie pozostaje w defensywie wobec amerykańskich działań w Europie i Azji. Ale to nie tylko wynik działań Waszyngtonu. Przewodniczący Xi Jinping nie wyjechał z Chin od stycznia 2020 r. a wszystkie spotkania organizuje przez internet.

Czy partia reprezentuje Chińczyków?

Amerykański polityk jednoznacznie odrzucił chińską narrację, według której obywatele Chin popierają i „stoją murem” za Komunistyczną Partią Chin. Tylko dzięki ich ciężkiej pracy i zaangażowaniu Chiny odniosły sukces. To kontra do chińskiej narracji, choćby tej ze spotkania w Anchorange na Alasce, gdzie Yang Jiechi mówił o tym, że Ameryka podejmując asertywne kroki wobec Pekinu „wzburza”  partię i całą nację chińską przeciwko Zachodowi. W strategii retorycznej ten argument dualizmu między obywatelami Chin a partią jest bardzo uważnie obserwowany w Pekinie. I podobnie jak dyskusja nt. praw człowieka, uznawany jest za ingerencję w suwerenne prawo państwa.

Ponadto, jak zauważa sekretarz Blinken, Waszyngton nie akceptuje łamania praw człowieka: „Stany Zjednoczone stoją w jednym szeregu z całym światem przeciwko ludobójstwu i zbrodniom przeciwko ludzkości mającym miejsce w regionie Xinjiang, gdzie ponad milion osób zostało umieszczonych w obozach zatrzymań z powodu ich tożsamości etnicznej i religijnej”. Wszystkie działania wewnętrzne w Chinach zostają uznane przez stronę amerykańską za niezgodne z międzynarodowymi normami praw człowieka. Jak to widzą władze w Chinach? Z jednej strony Pekin uznaje to za ingerencję w wewnętrzne sprawy Chin i narzędzie kolonialne, mające zapewnić dominację w sprawach globalnych. Z drugiej strony ogranicza to możliwości promowania chińskiej wizji globalnego układu opartego na zasadach suwerenności. I po trzecie, mniej oczywiste, że Waszyngton stawia się razem w kolektywie z innymi państwami i narodami, jako przywódca we wspólnym ruchu, walczącym z opresją imperialnych mocarstw, tworząc sytuację, w której chcący podjąć analogiczne kroki Pekin, będzie miał ograniczone pole manewru.

Sprawa Tajwanu

Kwestia określenia amerykańskiego stanowiska wobec Tajwanu jest, z punktu widzenia Pekinu, uznawana za kluczową. W czasie wizyty Nixona w Pekinie w lutym 1972 r. dogadano sprawę statusu Tajwanu. Jednak, jak w dobrej dyplomacji, zostawiono sobie furtkę do interpretacji. W „Komunikacie szanghajskim”, jak głosi strona chińska, Waszyngton zgodził się co do zasady jednych Chin. Zgodził się jednak dwuznacznie: nie określono, o które Chiny chodzi – czy o Chińską Republikę Ludową czy Republikę Chińską, a do tego „był zdania”, że zasadę jednych Chin uznają tylko Chińczycy. Jednak te słowa, mimo że dwuznaczne, nie były aż tak istotne, jak gra Waszyngtonu wokół miejsca Tajwanu w ONZ. Druga tajna misja Kissingera w Pekinie miała miejsce dokładnie w dniach kiedy w ONZ przeforsowano „deklarację albańską” i Tajwan został pozbawiony miejsca na forum międzynarodowym. Następnie amerykanie przyjęli kilka aktów prawnych zapewniających o wsparciu dla Tajpej. Osiągnięto status quo. Do status quo, którym są zainteresowani Amerykanie, nawiązał w wystąpieniu sekretarz Blinken. Waszyngton nie popiera niezależności Tajwanu i uznaje, ze problem powinien zostać rozwiązany środkami pokojowymi. Innymi słowy jest nie do rozwiązania. Z punktu widzenia Pekinu sprawa relacji w Cieśnienie Tajwańskiej jest istotna z uwagi na prowadzony projekt „wielkiego odrodzenia narodu chińskiego”. Bez Tajwanu takie odrodzenie nie jest możliwe. Chińska Republika Ludowa uznając, że Tajwan jest częścią Chin oskarża Waszyngton o ingerencję w wewnętrzne sprawy i tłamszenie praw narodu chińskiego do zjednoczenia. Jednak te argumenty słyszymy od 1949 r. W tym czasie w Cieśnienie Tajwańskiej miało miejsce kilka kryzysów, ale Pekin nie rozpoczął ofensywy i de facto grał kartą tajwańską, mobilizując własną opinię społeczną i legitymizując władzę przez kreowanie zagrożenia. Po ewentualnym zdobyciu Tajwanu ten element w polityce wewnętrznej by zaniknął. To wiedzą i w Waszyngtonie i w Pekinie. Stąd też obie strony grają na utrzymanie status quo w relacjach Waszyngton-Tajpej-Pekin.

***

Reasumując, wystąpienie sekretarza stanu sygnalizuje zwiększenie koordynacji w polityce globalnej Waszyngtonu w odniesieniu do Chińskiej Republiki Ludowej. Ta polityka jest globalnie widziana jako jeden „wspólny teatr działań”. Ważny, z perspektywy amerykańskiej, jest ponadpartyjny konsensus w działaniach administracji Bidena, stąd też polityka wobec Chin nie jest przedmiotem konfrontacyjnej debaty wewnętrznej. To bardzo poważne wyzwanie dla Pekinu, który nie będzie miał „przychylnych sił” w Waszyngtonie, lobbujących za łagodzeniem polityki. Te mogą się pojawić tymczasowo, jednak gra będzie się toczyła o ustalenie zasad rywalizacji, ale nie konfliktu. O tym zapewniał stronę chińską amerykański polityk: „Konkurencja nie musi prowadzić do konfliktu. Nie szukamy tego. Postaramy się tego uniknąć. Ale będziemy bronić naszych interesów, kiedy tylko zostaną zagrożone”.