Ta prezydencja była istotna również z uwagi na fakt iż była ostatnią, jakiej przewodziła odchodząca po następnych wyborach parlamentarnych (wrzesień 2021) z urzędu kanclerskiego Angela Merkel. Jak się powszechnie ocenia do „dziedzictwa” niemieckiej kanclerz zalicza się przeprowadzenie UE przez kryzys i wprowadzenie relatywnie sprawnie działających mechanizmów unijnych. Jednak Unia to dla Merkel za mało, a ambicją niemieckiej szefowej rządu stało się w ostatnich latach wyjście poza europejskie ramy i nakreślenie nowego porozumienia międzynarodowego. Tym samym należy postawić pytanie o przyczyny ale i konsekwencje pośpiechu w zakończeniu rozmów w sprawie Kompleksowego Porozumienia o Inwestycjach (Comprehensive Agreement on Investment, CAI) z Chinami. To porozumienie, ogłoszone 30 grudnia 2020 roku, jest szczególnie istotne właśnie w kontekście niemieckiej polityki międzynarodowej, w tym oczywiście i relacji z ChRL.
Berlin od samego początku przewodnictwa chciał skupić się na wypracowaniu porozumienia z Pekinem, a kalendarz prezydencji zapisany był spotkaniami negocjacyjnymi, także na najwyższym szczeblu. Epidemia Covid-19 pokrzyżowała jednak plany niemieckich polityków i kręgów biznesowych, doprowadzając choćby do organizacji wrześniowego szczytu w Lipsku w formule zdalnej i w okrojonym składzie uczestników – pierwotnie planowany był pierwszy w historii szczyt wszystkich przywódców państw członkowskich Wspólnoty z przewodniczącym Xi Jinpingiem. Choć podczas spotkania on-line udało się osiągnąć ugodę w sprawie dalszych prac nad umową kompleksową UE-Chiny, zwłaszcza w zakresie zasad regulujących postępowanie przedsiębiorstw państwowych, przymusowego transferu technologii i przejrzystości dotacji, to mimo wszystko wiele spraw pozostawało nadal nierozwiązanych, np. w kwestiach przywrócenia równowagi dostępu do rynku i zrównoważonego rozwoju.
Przyspieszenie tempa prac w ostatnich tygodniach 2020 roku i zakończenie rozmów w sprawie CAI niejako „za pięć dwunasta” wywołało więc wiele kontrowersji. Niemcom zarzucano „wciśnięcie gazu do deski”, działanie pod presją czasu i oczekiwań strony chińskiej, a nadto nadmierną ambicję Angeli Merkel. Dla niemieckiej szefowej rządu to podpisanie dealu z ChRL stanowiło faktycznie domknięcie prowadzonych przez lata rozmów i konsultacji, i bez wątpienia mogło być traktowane jako jej osobisty sukces.
Choć w niestabilnym świecie niemiecka kanclerz jest symbolem politycznego zaufania, to i jej zarzucano krótkowzroczność. Po ogłoszeniu CAI niemieckie media pełne były krytycznych uwag, wskazujących, że to „porozumienie last minute” jest błędem, który obróci się przeciwko Unii, w tym także przeciwko samej Republice Federalnej. Zwracano uwagę, że:
- porozumienie osiągnięto w zbyt szybkim czasie, przy braku transparentności w procedowaniu rozmów przez Komisję Europejską;
- zbyt pobłażliwie potraktowano kluczowe z punktu widzenia Europejczyków wartości jak demokracja, poszanowanie praw człowieka i obywatela, w tym także odpuszczono niejako temat określenia standardów pracy w ChRL;
- nie przeprowadzono także szerokich konsultacji w tej sprawie z Waszyngtonem, co – biorąc pod uwagę następującą wkrótce zmianę amerykańskiej władzy – może obrócić się przeciwko Unii Europejskiej.
Komentatorzy mówili wprost, że nagłe zbliżenie chińsko-europejskie to afront dla przyszłej administracji Joe Bidena. Podkreślano, że jeszcze niedawno Berlin zarzekał się, że konieczne jest wypracowanie nowej umowy transatlantyckiej, aby odnowić sojusz pomiędzy partnerami, teraz zaś promuje politykę „Europe First”. Tę nagłą zmianę i dążenie do podpisania porozumienia z ChRL „za wszelką cenę” odebrano więc jako rezygnację z twardego stanowiska UE czy osłabienie zapisów dokumentu z marca 2019 roku „EU-China – A Strategic Outlook”.
W tym miejscu należy jednak wyraźnie wskazać, że osiągniecie tego porozumienia, które dopiero w kolejnych miesiącach będzie przecież ratyfikowane przez poszczególne państwa członkowskie i Parlament Europejski, nie powinno stanowić dużego zaskoczenia. Negocjacje trwały od 2013 roku, kanclerz Merkel podczas przemówienia w Bundestagu już rok temu wskazywała, że podpisanie umowy inwestycyjnej będzie celem prowadzonej przez nią prezydencji, zaś same relacje z Państwem Środka pozostaną priorytetowym punktem agendy.
Ponadto kontekst międzynarodowy także wskazywał, że klimat do osiągnięcia porozumienia jest obecnie najlepszy z możliwych. Po pierwsze, w połowie lutego 2020 roku weszło w życie porozumienie handlowe tzw. pierwszej fazy między USA i ChRL, zobowiązujące Państwo Środka do zwiększenia zakupów amerykańskich produktów, wzmocnienia ochrony własności intelektualnej oraz wprowadzenia ułatwień dla amerykańskich koncernów w sprawie dostępu do chińskiego rynku. Po drugie, w połowie listopada 2020 roku Chiny podpisały z państwami członkowskimi ASEAN oraz Japonią, Koreą Południową, Australią i Nową Zelandią regionalne kompleksowe partnerstwo gospodarcze (Regional Comprehensive Economic Partnership, RCEP), tworząc największą na świecie strefę wolnego handlu. Umowa CAI dopełniła więc tę wielopłaszczyznową układankę współpracy międzynarodowej.
Wobec tego – patrząc z perspektywy Berlina – było jasne, że nie będzie lepszej okazji do osiągnięcia porozumienia. Jeśli nie udałoby się go wynegocjować teraz, prace nad nim odłożone zostałyby ad calendas graecas. Otwarte pozostają pytania o ratyfikację porozumienia (część państw europejskich zakwestionowało zapisy umowy i tempo jej wynegocjowania na ostatniej prostej), a także o przestrzeganie zapisów przez stronę chińską, zwłaszcza w kontekście planowanego przez Pekin oparcia gospodarki głównie na popycie wewnętrznym.
Jednocześnie można się zastanawiać czy Berlin, który przez lata celebrował multilateralizm w relacjach z USA, a obecnie odegrał rolę głównego architekta porozumienia z ChRL, nie posunął się za daleko. W USA mówi się, że zarówno Niemcy, jak i Chińczycy chcieli kreować fakty w czasie aktualnej próżni władzy w Waszyngtonie. Tymczasem Biden kilkakrotnie podkreślał, że jednym z jego pierwszych priorytetów będzie połączenie sił z europejskimi sojusznikami w celu wypracowania wspólnego stanowiska przeciwko rosnącej potędze gospodarczej i politycznej Chin. Jeszcze kilka dni temu prezydent-elekt powiedział w swoim przemówieniu, że Stany Zjednoczone będą silniejsze i skuteczniejsze w stosunku do Chin, kiedy „będą nas otaczać narody, które podzielają naszą wizję przyszłości świata”. Zaś Jack Sullivan, desygnowany na doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego USA, ostrzegł Europejczyków przed pospiesznym porozumieniem z Pekinem.
Waszyngton od dawna przypuszczał, że RFN, a także cała Unia Europejska, postrzegają Państwo Środka przede wszystkim jako atrakcyjnego partnera handlowego, a nie jako pretendenta do walki o rolę czołowego mocarstwa światowego. Tym samym dla establishmentu UE liczą się tylko interesy gospodarcze, a kwestie ideowe schodzą na plan dalszy. Biden zatem może mieć wrażenie, że Europejczycy celowo zostawiają go samego w czasie próby ograniczenia chińskich ambicji i odmawiają współpracy. Także sami Niemcy dostrzegają ten paradoks i w medialnych dyskusjach wskazują, że Berlin przedkłada interesy gospodarcze nad wartości reprezentowane przez UE, a szerzej państwa Zachodu.
Deal z Chinami wzbudza więc ogromne zainteresowanie opinii publicznej, jednocześnie wzmacniając apetyt kół gospodarczych, które – mimo licznych ograniczeń zawartych w CAI – widzą ogromną szansę w rozwoju sektora najnowszych technologii w dziedzinie motoryzacji, zdrowia czy transportu. Cóż, stojąc przed wyborem pomiędzy szansą odnowy relacji transatlantyckich a intensyfikacją stosunków z ChRL, ten drugi kierunek wydał się niemieckim kręgom politycznym bardziej perspektywiczny. W tym kontekście nie jest wykluczone, że władze w Berlinie docelowo mogą szukać bilateralnego porozumienia z Pekinem, który zapewni niemieckim kołom przemysłowym lukratywne rynki, lecz przyczyni się do jednoczesnego osłabienia pozycji Unii Europejskiej względem Chin.